„Ubogim nie jest ten, kto ma mało, ale ten, kto tęskni za tym, by mieć więcej.”
Seneka
Czy wiesz, ile rzeczy posiadasz?
Ilu z nich faktycznie używasz? Z ilu faktycznie korzystasz? Bez ilu mogłabyś się spokojnie obejść?
Nie chcę silić się na przekonywanie kogokolwiek do życia w minimalizmie.
Po pierwsze dlatego, że inni robią to o wiele lepiej (pod postem znajdziesz miejsca, które ja odwiedzam, kiedy chcę przywrócić równowagę między tym, czego potrzebuję a tym, co chcę mieć).
Po drugie minimalizm nie jest dla każdego.
Po trzecie każda skrajność aktualnie budzi mój sprzeciw. Dlaczego? No bo w końcu dążę do równowagi. A ponadto chęć uczynienia z siebie w tym przypadku minimalistki jest zgubne dla osoby z perfekcjonistycznym zacięciem, gdyż łatwo wpaść w pułapkę ograniczania wszystkiego bez końca. Bo przecież zawsze można mieć jeszcze mniej 🙂 .
Nie zmienia to faktu, że odkąd zaczęłam oczyszczać mieszkanie ze zbędnych i nieużywanych rzeczy, dwa razy zastanawiać się nad kupnem nowych butów, czy rozważeniem jednak naprawy zepsutego sprzętu, jest mi z tym dobrze. Do tego wiesz, że nie lubię sprzątać, a więc ograniczam ilość rzeczy, z których trzeba by wycierać kurze, które trzeba by prać, prasować itd. A to daje mi oszczędność czasu i głowę wolną od myślenia o kolejnych sprawach, czy obowiązkach.
Nie ma znaczenia sam fakt posiadania konkretnej liczby rzeczy. Dla kogoś 20 par butów to wciąż mało. Ktoś potrzebuje 7 garniturów, bo na co dzień zakłada je do pracy, podczas gdy ktoś inny raz w roku. To, co sprawia, że czujemy, że mamy dużo, a przynajmniej wystarczająco, to poczucie obfitości.
Co składa się na to poczucie?
→ umiejętność skupiania uwagi na tym, co mamy, a nie na tym, czego nam brakuje
→ poczucie wdzięczności
→ poczucie, że mam w sobie zasoby, żeby coś zdobyć, żeby sobie poradzić, gdy czegoś zabraknie.
„Poczucie obfitości można budować poprzez jak najczęstsze koncentrowanie się na tym, co się ma, a dopiero potem szukanie, czy zdobywanie tego, co mieć by się chciało. Dotyczy to zarówno spraw materialnych, jak i skutecznego działania, czy nawet doskonalenia siebie.”
I. Majewska-Opiełka
Z pewnością wrócę jeszcze do tego tematu, bo sama musiałam odrobić tu swoją lekcję.
No nie dosłownie wszystko, ale z pewnością wszystko, czego potrzebuję.
Nie znaczy to, że nie łapię się na tym, że mam pragnienia, czy marzenia. Jednak zauważyłam, że coraz rzadziej dotyczą one rzeczy, raczej dotyczą wrażeń. Zimą marzyłam o wyjeździe na narty, ale marzenie, choć nawet finansowo na wyciągniecie ręki, to nierealne z uwagi na sezon chorobowy, jaki po kolei rozkładał kolejnych członków rodziny, uniemożliwiając jego realizację.
Natomiast jeśli chodzi o dobra materialne, to już dawno okazało się, że mam wszystko, czego potrzebuję. A jeśli jestem zmuszona użyć czegoś raz, to rozważam, czy na pewno nie wykorzystać innego narzędzia. Jeśli nie, to czy mogę je pożyczyć, a jeśli nie to kupić używane i ponownie odsprzedać.
Poza tym żyję tak, że nie muszę mówić: „Nie stać mnie na to”, bo żyję na miarę swoich możliwości. Dzięki temu nie boję się utraty pracy, ani tego, że nie będzie mnie stać na ekstrawaganckie hobby.
Choć wiem, że do końca tego nie uniknę, to staram się nie porównywać z innymi. Być może oni potrzebują wymieniać co roku samochód i codziennie pić kawę „na mieście” – nie znam ich sytuacji. Za to staram się odróżnić moją potrzebę od mojej zachcianki.
Posiadane przedmioty nie sprawiają, że czuję się lepiej. Owszem nowa rzecz przez chwilę daje radość, ale szybko powszednieje. Natomiast z pewnością nie buduję swojego poczucia wartości na podstawie tego, co posiadam. Rzeczy, które mam, muszą być dla mnie użyteczne, pragmatyczne, praktyczne. Nie ma znaczenia dla mnie marka, model, pewnie wygląd trochę tak, ale przede wszystkim ma spełnić swoje funkcje. Samochód ma jeździć, telefon dzwonić, buty mają pozwolić wygodnie się przemieszczać itd. Choć prawdą jest, że dla lepszego samopoczucia lubię wiedzieć, że na przykład wspieram rodzimego producenta albo przedsiębiorcę „fair trade”, choć nie mam na tym punkcie aż tak sztywnych zasad.
To poczucie, że mam wszystko, czego mi potrzeba bardzo przybliża mnie do równowagi, bo daje mi poczucie dobrostanu, poczucia sprawczości i pewności siebie. Ale też poczucie bezpieczeństwa, że jeśli czegoś zabraknie to i tak mam tyle, że jestem w stanie zacząć od nowa. Bo bardziej niż mam, liczy się to, że jestem, jakkolwiek banalnie to brzmi.
„W życiu nie ma takiej chwili, abyśmy nie mieli wszystkiego, co potrzebne, aby czuć się szczęśliwymi. Pomyśl o tym przez minutę (…). Jeżeli jesteś nieszczęśliwy, to dlatego, że cały czas myślisz raczej o tym, czego nie masz, zamiast koncentrować się na tym, co masz w danej chwili”.
Anthony de Mello
Miłego dnia
Gracjana